środa, 3 listopada 2010

wieczorne refleksje, cz. 1

Nadrabiam sobie ostatnio książkowe zaległości - stwierdziłem, że czas najwyższy przeczytać Kapuściński - non fiction Domosławskiego. No bo pozycja kontrowersyjna, a skoro kontrowersyjna to trendi, no i Suszi polecał, mądrze wygląda tomiszcze na półce i wogle tysiąc powodów. Ale tak sobie myślę - hm, właściwie to kiedy ja Kapuścińskiego ostatnio czytałem? Trzeba się wszak przygotować i jakąś bazę mieć, a nie tak z głupa biografię czytać. Odświeżam zatem, odnawiam, przypominam sobie, co i rusz natrafiając na fragmenty, które opisują co prawda inną rzeczywistość, inne czasy, inne miejsca i wydarzenia, ale mając mając współczesny wydźwięk okazują się opisywać zjawiska bardziej uniwersalne, niżby mogło się wydawać wziąwszy pod uwagę czas, miejsce i okoliczności wydarzeń.

Ot, pierwszy fragment, który mi się rzucił w oczy, z Szachinszacha:  
Najtrudniejsze: żyjąc w pałacu wyobrazić sobie inne życie. Na przykład - własne życie, ale bez pałacu, poza nim. Człowiek będzie miał zawsze trudności w przedstawieniu sobie takiej sytuacji. W końcu jednak znajdą się tacy, którzy zechcą mu w tym pomóc. Niestety, czasem przy tej okazji ginie wielu ludzi. Problem honoru w polityce. De Gaulle - człowiek honoru. Przegrał referendum, uporządkował biurko, opuścił pałac i nigdy do niego nie wrócił. Chciał rządzić pod warunkiem, że zaakceptuje go większość. W momencie, kiedy większość odmówiła mu uznania - odszedł. Ale ilu jest takich? Inni będą płakać, a nie ruszą się, zmęczą naród, a nie drgną. Wyrzuceni przez jedne drzwi wrócą drugimi, zrzuceni ze schodów, zaczną wczołgiwać się ponownie. Będą tłumaczyć się, płaszczyć, kłamać i kokietować - byle zostać, albo - byle wrócić. (...) Jakie to wszystko żałosne, jakie marne.


Zresztą, takich uniwersalnych cytatów odnoszących się do sposobu sprawowania władzy to na pęczki, z tego, co widzę, w Kapuścińskiego książkach. Ale i bardziej trywialne obserwacje okazują się aktualne i dziś; inny fragment, tym razem z Cesarza:
Teraz trzeba było z wytrwałością i determinacją tak manewrować w tłumie, tak się prześlizgiwać i przeciskać, tak dobijać i dopychać, aby coraz to podsuwać swoją twarz manewrując nią i manipulując w ten sposób, żeby spojrzenie cesarskie, nawet mimowolnie i bezwiednie, notowało, notowało i notowało. Następnie czekało się, że przyjdzie taki moment, kiedy cesarz pomyśli: zaraz, zaraz, twarz znana, a nazwiska nie znam. I, powiedzmy, spyta o nazwisko. Tylko o nazwisko, ale to wystarczy! Teraz twarz i nazwisko połączą się i powstanie osoba, gotowy kandydat do nominacji. Bo sama twarz - to anonim, samo nazwisko - to abstrakcja, a tu należy zmaterializować się i ukonkretnić, przybrać kształt, formę, zdobyć odrębność. 
Jako się rzekło, fragment może mniej wzniosły, ale przyziemna celność obserwacji zaskakuje mnie - dokładnie do tego sprowadzają się wszystkie plakaty, którymi teraz Kraków oblepiony. Jacek Majchrowski i jego charakterystyczna szczeciniasta buźka. Stanisław Kracik i jego nieodłączne, charakterystycznie dumne wąsy. Andrzej Duda i jego charakterystyczny brak elementów charakterystycznych. Parafrazując - cały plakat to gęba i nazwisko, reszta to zbieranie znaczków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz