No, dawno nie pisałem! A trzeba się w końcu zmobilizować, bo z każdym kolejnym bieganiem coraz ciężej mi się zmobilizować do napisania notki. Dobrze, że po drodze jakieś zapiski robiłem - bez nich zbyt wiele bym nie poradził dziś!
Dwa dni odpoczynku po poniedziałkowym bieganiu i znów do roboty. Bardzo przyjemnie się biegało - chyba do takich dni i biegów odnosi się właśnie wyrażenie "poczuć wiatr we włosach". O dziwo, subiektywne to wrażenie nie znalazło za bardzo - właściwie, to w ogóle - odzwierciedlenia w wynikach: 43:39 na 8 km, 155 tętno średnie, maksymalne - 205 (pewnie znów błąd odczytu). 11 km/h (5:27 min/km) to naprawdę nie jest porywające tempo. Niemniej, jakże przyjemne bieganie! W dodatku wzbogacone akcentem w postaci spontanicznego wybuchu śmiechu na widok kolesia zbierającego przy drodze kamyczki do miski. Aż mi się sucharek z lat odleglejszych przypomniał:
Ma się odbyć zebranie Komitetu Centralnego PZPR. Wsyscy są tylko nie ma pierwszego sekretarza Edwarda Gierka.Nagle na salę wpada jeden z partyjnych i krzyczy:
- Towarzysze, nieszczęście! Towarzysz Gierek oszalał! Chodzi po ulicach Warszawy na czworakach i zbiera kamienie!
Zrozpaczony Komitet Centralny nie wie co robić, w końcu dzwonią na Kreml, do Breżniewa. Po drugiej stronie słuchawki słychać jakieś rozmowy, konsultacje w końcu odzywa się głos Breżniewa, który ze śmiechem mówi:
- Towarzysze z Polski, wszystko w porządku, po prostu towarzysz Gierek przez przypadek dostał program naszego statku księżycowego "Łunochod".
W czwartek (26 maja) co prawda nie biegałem, ale inne przełomowe wydarzenie nastąpiło. Kupiłem nowe buty! W Intersporcie, razem z Interrunową zniżką. Przy okazji zrobiłem sobie analizę rozkładu ciężaru na stopach (wyszła w sumie identycznie, jak ta przeprowadzana przez Jacka Gardenera przy okazji Cracovia Maratonu) oraz analizę mechaniki biegu. Ciekawe efekty mariażu kamery i bieżni! Wychodzi, że biegam dosyć lekko i miękko, odwodzę jedynie prawą stopę. Nie jakoś bardzo - i co ważniejsze, nadal stawiam ją równo, a nie na żadnej z krawędzi - ale jednak. Trzeba będzie popracować! Co się z kolei tyczy nowych butków - zakupiłem Asicsy Gel Kumo. Wreszcie buty siateczkowane, w których stopa nie umiera! Oczywiście - wypróbowałem zaraz po powrocie. No, powiedzieć, że wypróbowałem to lekka przesada - przetruchtałem może z kilometr. W każdym razie, pierwsze wrażenia były pozytywne. A, przy okazji - w związku z nadchodzącym latem - kupiłem też sobie pas z bidonem. Nie ten, który chciałem, ale ten, który chciałem kosztował ciut więcej. Trudno, nie można mieć wszystkiego jednocześnie. Tak czy siak, już niedługo miałem się przekonać, jak niezbędny może być!
Piątek i sobota - przepisowy odpoczynek przed niedzielnym Interrunem. W piątek nawet udało mi się Młodego namówić na basen w Skawinie. Bicze wodne, jacuzzi i sauna - świetna odnowa! W sobotę czułem się jak nowo narodzony.
Niedziela - wielki dzień. Interrun! Wydawało mi się, że całkiem nieźle się przygotowałem. Wyspałem się, wypocząłem, po piątkowym basenie czułem się naprawdę nieźle. Spakowałem się, przygotowałem na tę pogodę, którą zobaczyłem za oknem - długie spodnie, kurtka, ciepłe buty do biegania... Na szczęście, coś mnie tknęło i sprawdziłem prognozę na jedynej słusznej stronie, z której to dowiedziałem się, że szykuje się ukrop. W tym miejscu pojawił się pierwszy dylemat - iść biegać w ciepłych butach i zaparzyć stopy, czy spróbować zrobić dychacza w butach, w których wcześniej przebiegłem kilometr? Zdecydowałem się na to drugie rozwiązanie.
Sam bieg bardzo przyjemny. Spotkałem Knedla, Warfenixa, Briana Scotta. Tego ostatniego, nawiasem, całkiem sporo wyprzedziłem. Miłe uczucie, wyprzedzić jednego z niewielu czarnoskórych biegaczy ;) Sam bieg - lekki dramat (jak to ostatnio mam w zwyczaju mówić). Gorąc jak pieron! Nawiasem, żar zaczął się lać z nieba jak na złość, na pół godziny przed biegiem i skończył jakąś godzinę po. Dobrze, że wziąłem bidon i jeden żel energetyczny - uratowały mi dupsko. Dwa punkty z wodą wykorzystałem głównie na polanie się i schłodzenie, inaczej raczej nie dałbym rady. Przy okazji, wielkie dzięki dla Krzyśka, który mnie zdopingował do biegu, kiedy mnie kolka wątrobowa złapała.
Trasa - podobna do tej z Biegu Sylwestrowego. Tętno średnie - 148, maksymalne - 187. Czas na półmetku - 00:24:23. Czas na mecie - 00:50:10. I dziesięć sekund, rozumiecie tę tragedię? Gdybym biegł o sekundę szybciej na każdym kilometrze, złamałbym 50 minut! A tak, to dupa. Inna sprawa, że wynik o 7 minut i 59 sekund lepszy od poprzedniej życiówki (58:09). Zawsze jakaś pociecha.
Oczywiście, nie mogę się nie pochwalić słitfocią z mety, skoro już mam :) zdjęcie poczynione przez p. Przemysława Petryszaka, który znalazł później czas, żeby je zgrać i podesłać. Bardzo dziękuję!
Tym samym, miesiąc maj został zakończony wynikiem 129,6 km. Od początku roku - 311,4. O tyle jestem zadowolony, że w samym maju przebiegłem więcej, niż w zeszłym roku od stycznia do maja (o jakieś 3 270 metrów). Udało się też - ledwo, bo ledwo, ale jednak - pobić miesięczną życiówkę (z zeszłego grudnia) - o 5 700 m. Inna sprawa, że grudniowa życiówka była robiona na bieżni ;)
I niestety... Notki biegowej dzisiaj nie dokończe, bo resztę zapisków zostawiłem w pracy! Memoria fragilis est.
Mogę natomiast same butki zrecenzować. Póki co, jestem z nich zadowolony. Są bardzo sprężyste (przez pierwsze trzy kilometry Interrunu, zanim wylałem pierwszy hektolitr potu) wydawało mi się, że lecę. Są bardzo przewiewne - asfaltowego czternastaka przy wysokich temperaturach wytrzymały bez problemu, żadnego dyskomfortu. Podeszwa jest zrobiona z tej całej gumy AHAR - ponoć bardziej odporna na ścieranie. Dobrze, biorąc pod uwagę, że głównie po asfalcie biegam.
Z minusów - nie trzymają się tak fantastycznie powierzchni jak Blackhawki (i III i IV mają taką samą podeszwę, tę samę zresztą ma Ikaia). W Blackhawkach zasuwałem po wszystkim - sucho, mokro, ciepło, zimno, śnieg, deszcz, lód, grad, las, asfalt, piach - trzymały się tak samo. Kumo - nie bardzo. Wystarczy właściwie, żeby asfalt był mokry i już się odrobinę cofają przy każdym kroku.
Oczywiście, to, że plusom poświęciłem tyle samo miejsca co minusom, nie znaczy, że nie jestem zadowolony - wręcz przeciwnie. Sporo zalet, jedna wada. Zresztą, nie wiem, czy tak do końca wada? To przecież mają być w założeniu buty na asfalt, a nie na śnieg, lód, piasek.. Dodatkowo, nie chce tez zapeszać. Nie żebym był przesądny, ale... ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz