I znów! Krok za krokiem, kilometr za kilometrem.
I tak, ostatnie bieganko w piątek. Niezbyt długie, nie chciałem się przed sobotnim koszem, koncertem i imprezą u Madzi wyprztykać z argumentów wytrzymałościowych, ale - jak na mnie - w miarę mocne. 4 kilosy, 19:37, 12.23 km/h, średnie tętno - 154, maksymalne - 173. No dobra, może nie w miarę mocne, ale bardzo przyjemne. Poczułem wiatr we włosach, to się liczy ;)
Potem sobota. Mecz, podczas którego dałem z siebie wszystko, impreza podczas której dałem z siebie to, czego nie dałem na meczu, i impreza podczas której jakoś tak już powoli dogorywałem i odpływałem w stronę odmiennych stanów świadomości. No, a na koncercie odkrycie roku - zespół, od którego wszyscy (na czele ze Śrutwą i ze mną) stali się już ekspertami, który swoim występem chyba nawet Kult przyćmił - Jelonek!
Niedziela - odpoczynek, jak Pan Bóg przykazał.
Poniedziałek - znów bieganko. Taką jakąś potrzebę odczuwałem, żeby ciut dłużej potruchtać. I udało się - 12 kilometrów, pełnych różnych dziwnych przemyśleń i obserwacji. Dużo zwierzaków, zwłaszcza psów i kotów. Dwa jeże i jeden chyba lis (kotojeleń?). Jedna para, która - gdy ją czwarty raz minąłem - zaczęła mi kibicować i grupka dresów, po minięciu której się zarumieniłem. Głównie dlatego, że jeden z dresów mruknął do drugiego "niezłe tempo" - ha, pewnie faktycznie było imponujące, szkoda tylko, że spowodowane samą obecnością dresów i ograniczone do krótkiego odcinka. Do tego trochę przemyśleń natury egzystencjalnej (wieczorne bieganie po osiedlu sprzyja refleksjom) i technicznej (jednak Jacek Gardener miał rację - muszę kupić buty siateczkowane, myślałem, że dzisiaj mi się stopy zagotują). Dystans - 12 km, czas raczej spacerowy - 1:04.54, 11.09 km/h, chociaż z miłym i mocnym akcentem na końcu; średnie tętno - 158, maksymalne - 178.
Przy okazji poszedł kolejny landmark - pękła dzisiaj majowa setka (111,6 km), czekam aż pęknie roczna trzysetka (293,4 km). Już w środę? :)
Aaaa, no i poza niedzielnym Interrunem, znalazłem nowy cel: Półmaraton Jurajski. Ciężka trasa, zdaje się - górzysta. Zobaczymy, co to się z tego wykluje.
wtorek, 24 maja 2011
piątek, 20 maja 2011
oj jak boli, oj jak boli, oj jak boli.
Na początku zawsze wybieram sobie wzniosłe cele, mając nadzieję, że dokonam czegoś wyjątkowego. Z czasem, gdy pogarsza mi się kondycja, cele się dewaluują i dochodzę do punktu, w którym właśnie teraz się znajduję - gdy mogę się modlić już jedynie o to, żeby nie zwymiotować na własne buty.
- Ephraim Romesberg, fizyk jądrowy i ultramaratończyk. Słowa wypowiedziane na sześćdziesiątej piątej mili (104 km) wyścigu Badwater.
Cytat ten otwiera rozdział 19 Urodzonych biegaczy Christophera McDougalla. Zapoznając się z tym fragmentem w zeszły wtorek, nie wiedziałem, jak szybko sam poczuję coś podobnego!
Ale po kolei. We wtorek wieczorem, świeżo po pracy, pobiegałem dookoła Błon. Dwa kółeczka z małym haczykiem, w sumie wolę policzyć konserwatywnie 7,2 km. Czas? Jakiś był, zdążyłem zgubić karteczkę z zapisanymi statsami. W każdym razie, nie były jakieś tragiczne, biegało się bardzo przyjemnie. Muszę częściej w takich godzinach sobie truchtać w tamtej okolicy - słońce, pełen relaks, miłe dla oka widoki. Nic nie zwiastowało wydarzeń dni następnych.
Środa - scenariusz w miarę tradycyjny, powrót do domu po pracy, chwilka odpoczynku i siup! Na trasę. Biegnę, biegnę, zasuwam.. Ale czuję, że coś jest nie tak. Jakoś mnie nadyma, coś się taki grubszy czuję, aniżeli wynikałoby to z Ogólnej Teorii Grubości. Dociągnąłem jakoś do piątego kilometra, po czym stwierdziłem, że jednak do domu trzeba. A w domu, jak już żołądek puścił, tak zaczęło się neverending story.
Czwartek wyglądał jeszcze w miarę, chociaż czułem się, jakbym był na kacu cały dzień.
Piątek - oj. Przez cały dzień udało się wtrząchnąć jedną bułę. Dislike.
Sobota - dzień biegu! Nażarłem się stoperanu i myślę, że będzie dobrze. A tu dupa! Całkiem dosłownie zresztą. Pierwsza myśl - rezygnuję. Myśl wybitnie królewska, bo przyszła mi do głowy podczas tronowania. No, ale jednak stwierdziłem, że może pojadę, co mi szkodzi, najwyżej nie wystartuję. No to jedziemy z Wojtkiem. Na miejscu tragedia, zapas chusteczek zużyłem jeszcze przed startem. Siłą rzeczy - musiała nastąpić druga chwila zwątpienia. Miało to miejsce jakoś podczas podbiegu do linii startowej - ledwo byłem w stanie te 200 metrów przetruchtać. No, ale pozbierałem się do kupy i wystartowałem. Biegło się ciężko, jak diabli. Każdy kolejny kilometr jakoś tam wolno leciał. Dramatycznie wolno. A tu brzuch puchnie! Na trzecim kilometrze, kiedy już troszkę za miasto wybiegliśmy, miałem kolejną chwilę zwątpienia: przecież trzeba będzie jeszcze wrócić! Uff, dobrze że trafiłem na jakąś parę z Nowego Targu, poholowali mnie kawałek podczas tamtego kryzysu.
No, mógłbym dłużej ten opis w sumie ciągnąć, ale sam właściwie nie mam ochoty sobie przypominać wszystkiego. Trzy wizyty w krzakach po drodze nie były szczególnie przyjemne. Czas - siłą rzeczy - beznadziejny (1:13:48, tętno średnie - 141, maksymalne - 176). Ale ukończyłem! Sam nie wiem, czy się cieszyć z tego, że dałem radę, czy kręcić głową z dezaprobatą dla własnej głupoty.
A oto i dyplom. Tak, wiem - czas jaki jest, taki jest. Ale wystartowałem! Pobiegłem i ukończyłem! W tych okolicznościach, to naprawdę było coś :)
Po tej nieszczęsnej sobocie, nie wystartowałem jednak w Biegu UEK. Właściwie, to dopiero dzisiaj się odważyłem pobiegać - ale za to jak! Świetnie się mi dziś biegało. Szybko, energicznie, z pazurem. Biegałem z Wojtkiem, on pociągnął pierwsze dwa kilometry ładnym tempem, później ja. Zły tylko jestem na siebie, że nie włączyłem stopera, kiedy ruszaliśmy, a dopiero przy pierwszej nawrotce. Szkoda, bo naprawdę niezłym tempem pobiegliśmy. No, z ostrożności procesowej oszacuję, że to było koło 7 minut. Pozostała część trasy - 32:56, tętno średnie 158, tętno maksymalne 175. W sumie, po uwzględnieniu tej siódemki, wychodzi czas na ciut poniżej 12 km/h, z czego jestem w miarę zadowolony. No, a jak przyjemnie się biegało dzisiaj! Cud, miód i orzeszki!
Zliczywszy wszystko, od początku roku przetruchtałem 277,4 km, z czego 95,6 km w maju. Ale jeszcze nie powiedziałem ostatniego słowa.
- Ephraim Romesberg, fizyk jądrowy i ultramaratończyk. Słowa wypowiedziane na sześćdziesiątej piątej mili (104 km) wyścigu Badwater.
Cytat ten otwiera rozdział 19 Urodzonych biegaczy Christophera McDougalla. Zapoznając się z tym fragmentem w zeszły wtorek, nie wiedziałem, jak szybko sam poczuję coś podobnego!
Ale po kolei. We wtorek wieczorem, świeżo po pracy, pobiegałem dookoła Błon. Dwa kółeczka z małym haczykiem, w sumie wolę policzyć konserwatywnie 7,2 km. Czas? Jakiś był, zdążyłem zgubić karteczkę z zapisanymi statsami. W każdym razie, nie były jakieś tragiczne, biegało się bardzo przyjemnie. Muszę częściej w takich godzinach sobie truchtać w tamtej okolicy - słońce, pełen relaks, miłe dla oka widoki. Nic nie zwiastowało wydarzeń dni następnych.
Środa - scenariusz w miarę tradycyjny, powrót do domu po pracy, chwilka odpoczynku i siup! Na trasę. Biegnę, biegnę, zasuwam.. Ale czuję, że coś jest nie tak. Jakoś mnie nadyma, coś się taki grubszy czuję, aniżeli wynikałoby to z Ogólnej Teorii Grubości. Dociągnąłem jakoś do piątego kilometra, po czym stwierdziłem, że jednak do domu trzeba. A w domu, jak już żołądek puścił, tak zaczęło się neverending story.
Czwartek wyglądał jeszcze w miarę, chociaż czułem się, jakbym był na kacu cały dzień.
Piątek - oj. Przez cały dzień udało się wtrząchnąć jedną bułę. Dislike.
Sobota - dzień biegu! Nażarłem się stoperanu i myślę, że będzie dobrze. A tu dupa! Całkiem dosłownie zresztą. Pierwsza myśl - rezygnuję. Myśl wybitnie królewska, bo przyszła mi do głowy podczas tronowania. No, ale jednak stwierdziłem, że może pojadę, co mi szkodzi, najwyżej nie wystartuję. No to jedziemy z Wojtkiem. Na miejscu tragedia, zapas chusteczek zużyłem jeszcze przed startem. Siłą rzeczy - musiała nastąpić druga chwila zwątpienia. Miało to miejsce jakoś podczas podbiegu do linii startowej - ledwo byłem w stanie te 200 metrów przetruchtać. No, ale pozbierałem się do kupy i wystartowałem. Biegło się ciężko, jak diabli. Każdy kolejny kilometr jakoś tam wolno leciał. Dramatycznie wolno. A tu brzuch puchnie! Na trzecim kilometrze, kiedy już troszkę za miasto wybiegliśmy, miałem kolejną chwilę zwątpienia: przecież trzeba będzie jeszcze wrócić! Uff, dobrze że trafiłem na jakąś parę z Nowego Targu, poholowali mnie kawałek podczas tamtego kryzysu.
No, mógłbym dłużej ten opis w sumie ciągnąć, ale sam właściwie nie mam ochoty sobie przypominać wszystkiego. Trzy wizyty w krzakach po drodze nie były szczególnie przyjemne. Czas - siłą rzeczy - beznadziejny (1:13:48, tętno średnie - 141, maksymalne - 176). Ale ukończyłem! Sam nie wiem, czy się cieszyć z tego, że dałem radę, czy kręcić głową z dezaprobatą dla własnej głupoty.
A oto i dyplom. Tak, wiem - czas jaki jest, taki jest. Ale wystartowałem! Pobiegłem i ukończyłem! W tych okolicznościach, to naprawdę było coś :)
Po tej nieszczęsnej sobocie, nie wystartowałem jednak w Biegu UEK. Właściwie, to dopiero dzisiaj się odważyłem pobiegać - ale za to jak! Świetnie się mi dziś biegało. Szybko, energicznie, z pazurem. Biegałem z Wojtkiem, on pociągnął pierwsze dwa kilometry ładnym tempem, później ja. Zły tylko jestem na siebie, że nie włączyłem stopera, kiedy ruszaliśmy, a dopiero przy pierwszej nawrotce. Szkoda, bo naprawdę niezłym tempem pobiegliśmy. No, z ostrożności procesowej oszacuję, że to było koło 7 minut. Pozostała część trasy - 32:56, tętno średnie 158, tętno maksymalne 175. W sumie, po uwzględnieniu tej siódemki, wychodzi czas na ciut poniżej 12 km/h, z czego jestem w miarę zadowolony. No, a jak przyjemnie się biegało dzisiaj! Cud, miód i orzeszki!
Zliczywszy wszystko, od początku roku przetruchtałem 277,4 km, z czego 95,6 km w maju. Ale jeszcze nie powiedziałem ostatniego słowa.
poniedziałek, 9 maja 2011
zaprzyjaźnij się z bólem, a już nigdy nie będziesz samotny
Auć. Interwały. Płuca - wyplute. Nogi - odpadają. Auć.
Początek - standardowy, 2 km, 10:27, 11.48 km/h, 5:14 min/km, tętno średnie 150, maksymalne 166. W tym miejscu kończą się sensowne pomiary pulsu - nie wiem, czy to linie wysokiego napięcia, czy co, ale podczas interwałów maszyna zwariowała i pokazywała wszystko, od 40 do 220. Okej, rozumiem, że błędy pomiaru w krótszym czasie i tak dalej, ale dzisiaj wybitnie mu odbijało. Dziwne, ostatnio w miarę dawał radę.
Tak czy siak, czasy (liczone tym razem do "prawdziwych" dwustu metrów) przedstawiają się następująco:
1) 00:45:62, 15.78 km/h, 3:48 min/km
2) 00:43:51, 16.55 km/h, 3:37 min/km
3) ech. nie włączył się stoper. ale nie było źle, raczej nie wolniej, niż poprzedni interwał.
4) 00:41:67, 17.28 km/h, 3:28 min/km
5) 00:41:98, 17.15 km/h, 3:30 min/km
6) 00:42:54. 15.93 km/h, 3:33 min/km
7) 00:45:04, 15.99 km/h, 3:45 min/km
8) 00:41:17, 17.49 km/h, 3:25 min/km
Tym samym, średnie wyniki z dzisiaj (przy braku uwzględnieniu, siłą rzeczy, trzeciego interwału) wynoszą 00:43:07, 16.72 km/h i 3:35 min/km. Wow, to jest konkretny postęp w stosunku do poprzedniego treningu interwałowego! Średnia prędkość lepsza o 1.3 km/h, a średnie tempo o 18 s/km. Nie do końca udało się zrealizować objective "każdy następny interwał szybszy od poprzedniego", ale i tak są powody do mruczenia.
Nic dziwnego zatem, że do domu ledwo się dowlekłem. Człap, człap.. Dobiegłem na oparach, kolka dobijała. 2 km, 11:26, 10.5 km/h, 5:42 min/km, tętno średnie 153, maksymalne 164. Widać się pulsometr odobraził na koniec.
Może by tak jutro odpocząć? Czy może, w związku z tym, że dobiłem do 247,2, przebić ćwierćsetkę? :)
Podsumowując, bieganie bolesne, ale owocne. I, żeby było tematycznie, stosowna reklama.
A, zapomniałbym na śmierć. Skończyły się moje problemy z poszukiwaniem spodenek! Wreszcie coś nieobcierającego znalazłem. Niestety, potwierdza się stara prawda, że za jakość trzeba zapłacić. I zdaje się, że jeśli chodzi o ciuchy do biegania, to już nie będę robił większych odstępstw od New Balance. Biegło mi się w nich tak fantastycznie, że pół drogi układałem laudy i hymny pochwalne, które po powrocie miałem wysłać do kierownika sklepu, w którym dokonałem stosownego zakupu. Ach! Och!
Początek - standardowy, 2 km, 10:27, 11.48 km/h, 5:14 min/km, tętno średnie 150, maksymalne 166. W tym miejscu kończą się sensowne pomiary pulsu - nie wiem, czy to linie wysokiego napięcia, czy co, ale podczas interwałów maszyna zwariowała i pokazywała wszystko, od 40 do 220. Okej, rozumiem, że błędy pomiaru w krótszym czasie i tak dalej, ale dzisiaj wybitnie mu odbijało. Dziwne, ostatnio w miarę dawał radę.
Tak czy siak, czasy (liczone tym razem do "prawdziwych" dwustu metrów) przedstawiają się następująco:
1) 00:45:62, 15.78 km/h, 3:48 min/km
2) 00:43:51, 16.55 km/h, 3:37 min/km
3) ech. nie włączył się stoper. ale nie było źle, raczej nie wolniej, niż poprzedni interwał.
4) 00:41:67, 17.28 km/h, 3:28 min/km
5) 00:41:98, 17.15 km/h, 3:30 min/km
6) 00:42:54. 15.93 km/h, 3:33 min/km
7) 00:45:04, 15.99 km/h, 3:45 min/km
8) 00:41:17, 17.49 km/h, 3:25 min/km
Tym samym, średnie wyniki z dzisiaj (przy braku uwzględnieniu, siłą rzeczy, trzeciego interwału) wynoszą 00:43:07, 16.72 km/h i 3:35 min/km. Wow, to jest konkretny postęp w stosunku do poprzedniego treningu interwałowego! Średnia prędkość lepsza o 1.3 km/h, a średnie tempo o 18 s/km. Nie do końca udało się zrealizować objective "każdy następny interwał szybszy od poprzedniego", ale i tak są powody do mruczenia.
Nic dziwnego zatem, że do domu ledwo się dowlekłem. Człap, człap.. Dobiegłem na oparach, kolka dobijała. 2 km, 11:26, 10.5 km/h, 5:42 min/km, tętno średnie 153, maksymalne 164. Widać się pulsometr odobraził na koniec.
Może by tak jutro odpocząć? Czy może, w związku z tym, że dobiłem do 247,2, przebić ćwierćsetkę? :)
Podsumowując, bieganie bolesne, ale owocne. I, żeby było tematycznie, stosowna reklama.
A, zapomniałbym na śmierć. Skończyły się moje problemy z poszukiwaniem spodenek! Wreszcie coś nieobcierającego znalazłem. Niestety, potwierdza się stara prawda, że za jakość trzeba zapłacić. I zdaje się, że jeśli chodzi o ciuchy do biegania, to już nie będę robił większych odstępstw od New Balance. Biegło mi się w nich tak fantastycznie, że pół drogi układałem laudy i hymny pochwalne, które po powrocie miałem wysłać do kierownika sklepu, w którym dokonałem stosownego zakupu. Ach! Och!
niedziela, 8 maja 2011
poranne bieganie
Bardzo sympatycznie dzisiaj było na Błoniach. W czwórkę biegaliśmy - trener Krzysiek, Iwona, Wojtek i niżej podpisany. Identyczny scenariusz jak poprzednio - jedno kółko, krótka rozgrzewka i drugie okrążenie, zakończone mocniejszym finiszem. Niby wolno, niby spokojnie, ale te 7.2 w 38:21, co w sumie nie jest jakimś tragicznym wynikiem jak na takie spokojne rozbieganie. Średnie tempo 5:20, średnie tętno 152 (zaskakująco niskie, jak na mnie; dobrze, może to znak, że się powoli kondycja wyrabia?), tętno maksymalne 180 (pewnie to szybsze tempo na koniec).
Przy okazji, bardzo sensownie można pogadać z trenerem, mnóstwo dobrych porad od doświadczonego fachowca. Czego chcieć więcej? Zadowolonym, kolejny dzień na plus. No i total podbity do 240, z czego 58,2 km w maju. Maj to dobry miesiąc jest.
Na koniec - kolejna z biegowych reklam Nike'a. Dynamiczna, kolorowa, fabularna - świetna. I ta końcówka!
PS. A, pomierzyliśmy z Wojtkiem dystans w miejscu, gdzie biegamy interwały. Okazało się, że to 235 m, a nie 200. Czasy po przeliczeniu wrzuciłem do starszej notki.
Przy okazji, bardzo sensownie można pogadać z trenerem, mnóstwo dobrych porad od doświadczonego fachowca. Czego chcieć więcej? Zadowolonym, kolejny dzień na plus. No i total podbity do 240, z czego 58,2 km w maju. Maj to dobry miesiąc jest.
Na koniec - kolejna z biegowych reklam Nike'a. Dynamiczna, kolorowa, fabularna - świetna. I ta końcówka!
PS. A, pomierzyliśmy z Wojtkiem dystans w miejscu, gdzie biegamy interwały. Okazało się, że to 235 m, a nie 200. Czasy po przeliczeniu wrzuciłem do starszej notki.
sobota, 7 maja 2011
a ja sam se biegam, ciągle biegam biegam!
Po ostatniej wtopie, dzień odpoczynku w czwartek. Przyjemnie tak się polenić wieczorem, piwko wypić, pornosy pooglądać, zagłosować w wyborach. Miła odmiana.
Piątek - bieganie z Wojtkiem. Dystans ciężko dokładnie stwierdzić, bo troszkę niewymiernie biegłem, ale myślę, że tak koło 9,2 km zrobiłem. Po uwzględnieniu czasu 48:41 daje to przyzwoitą średnią 11.34 km/h. Tętno średnie 153, tętno maksymalne 199 (wyścigów Ci się mendo zachciało?).
Sobota - bieganie z Radkiem. Dystans koło 11,4 km, chociaż bardziej bym powiedział, że to było 4, a potem 7,4, a to ze względu na potrzebę zmiany garderoby. Tak czy siak, trochę postojów na drodze (psy przedzielone Młodym, co ze względu na upodobania klubowe stanowi interesujący miks) wpłynęło na średnie tętno, które jest.. średnie - 150. Maksymalne 211 (błąd odczytu?), czas 59:37, 11.47 km/h. Bez jakichś wybitnych rewelacji, ale i dobrze, jutro bieganie na Błoniach, nie ma sensu się zajeżdżać.
Najbardziej cieszy, że jakoś udało się wytrzymać zwiększony kilometraż w ciągu tego tygodnia. Od zeszłej niedzieli do dzisiaj poszło 51 km - nieźle, biorąc pod uwagę, że mój dotychczasowy rekord to 124 km w miesiącu. Trochę to odczułem w środę, kiedy ledwo dowlokłem się do domu, ale myślę, że jakoś się organizm przystosuje. Sumarycznie, od początku roku - 232,8 km. Dobijamy jutro do 240? :>
W ogóle, to zastanawiam się nad przyszłym tygodniem. W sobotę na pewno biegnę w Skawinie. W niedzielę chciałbym pobiec w biegu UEK - a skoro chcę, to pewnie i pobiegnę, najwyżej czas będzie żenujący (a to nowość, hehe). Ale co do tego czasu? Idealnie byłoby biegać codziennie do środy po 8-12 km, po czym w czwartek odpuścić, a w piątek zrobić jakąś żwawszą czwóreczkę, żeby nogi nie zapomniały jak się zasuwa. Wątpliwości mam tylko, czy wytrzymam do środy - a dobrze by było. Pożyjemy, zobaczymy.
A, no i nie mogę się powstrzymać - muszę tę reklamę załączyć. Dobrze obrazuje niektóre aspekty biegania ^^
Piątek - bieganie z Wojtkiem. Dystans ciężko dokładnie stwierdzić, bo troszkę niewymiernie biegłem, ale myślę, że tak koło 9,2 km zrobiłem. Po uwzględnieniu czasu 48:41 daje to przyzwoitą średnią 11.34 km/h. Tętno średnie 153, tętno maksymalne 199 (wyścigów Ci się mendo zachciało?).
Sobota - bieganie z Radkiem. Dystans koło 11,4 km, chociaż bardziej bym powiedział, że to było 4, a potem 7,4, a to ze względu na potrzebę zmiany garderoby. Tak czy siak, trochę postojów na drodze (psy przedzielone Młodym, co ze względu na upodobania klubowe stanowi interesujący miks) wpłynęło na średnie tętno, które jest.. średnie - 150. Maksymalne 211 (błąd odczytu?), czas 59:37, 11.47 km/h. Bez jakichś wybitnych rewelacji, ale i dobrze, jutro bieganie na Błoniach, nie ma sensu się zajeżdżać.
Najbardziej cieszy, że jakoś udało się wytrzymać zwiększony kilometraż w ciągu tego tygodnia. Od zeszłej niedzieli do dzisiaj poszło 51 km - nieźle, biorąc pod uwagę, że mój dotychczasowy rekord to 124 km w miesiącu. Trochę to odczułem w środę, kiedy ledwo dowlokłem się do domu, ale myślę, że jakoś się organizm przystosuje. Sumarycznie, od początku roku - 232,8 km. Dobijamy jutro do 240? :>
W ogóle, to zastanawiam się nad przyszłym tygodniem. W sobotę na pewno biegnę w Skawinie. W niedzielę chciałbym pobiec w biegu UEK - a skoro chcę, to pewnie i pobiegnę, najwyżej czas będzie żenujący (a to nowość, hehe). Ale co do tego czasu? Idealnie byłoby biegać codziennie do środy po 8-12 km, po czym w czwartek odpuścić, a w piątek zrobić jakąś żwawszą czwóreczkę, żeby nogi nie zapomniały jak się zasuwa. Wątpliwości mam tylko, czy wytrzymam do środy - a dobrze by było. Pożyjemy, zobaczymy.
A, no i nie mogę się powstrzymać - muszę tę reklamę załączyć. Dobrze obrazuje niektóre aspekty biegania ^^
czwartek, 5 maja 2011
a jednak!
Pobiegałem wczoraj. No i wiadomo, jak to się skończyło - zmęczenie robi swoje, po czterech kilosach powiedziałem sobie dość i po angielsku zwinąłem się do domku. 21:13, 11.31 km/h, tętno średnie 161 (!), tętno maksymalne 181. Chyba to niespotykanie - jak na mnie - wysokie tętno średnie najlepiej mówi, że to nie był najlepszy pomysł, żeby wczoraj biegać. Ale nie popełnia błędów ten, kto nic nie robi :) Anyhow, dystans całkowity od początku roku podbity do 212,2.
A propos tętna. Kupiłem wczoraj i zapoznaję się z książką Joe Friel'a Trening z pulsometrem.Niby prosta rzecz, ten pulsometr, a tu wychodzi, ile rzeczy da się z niego wyciągnąć!
No, swoją drogą, kolejny bieg wyskoczył. Iść, nie iść? Kusi, cholera. Tyle rzeczy kusi!
A propos tętna. Kupiłem wczoraj i zapoznaję się z książką Joe Friel'a Trening z pulsometrem.Niby prosta rzecz, ten pulsometr, a tu wychodzi, ile rzeczy da się z niego wyciągnąć!
No, swoją drogą, kolejny bieg wyskoczył. Iść, nie iść? Kusi, cholera. Tyle rzeczy kusi!
na kolację kapustkę, raz.
Taki Turkmen, który dożył siwej brody, wie wszystko. Jego głowa jest pełna mądrości, jego oczy czytały księgę życia. Kiedy dostał pierwszego wielbłąda, poznał smak bogactwa. Kiedy zdechło mu stado owiec, poznał nieszczęścia nędzy. Widział wyschłe studnie, a więc wie, co to rozpacz, i widział studnie z wodą, a więc wie, co to radość. On wie, że słońce przynosi życie, ale wie również, że słońce przynosi śmierć, z czego nie zdaje sobie sprawy żaden Europejczyk.
Wie, co to jest pragnienie i co to jest nasycenie. (...)
Być może ten stary zna odpowiedź na wielkie pytanie Szekspira.
Widział on pustynię i widział oazę, to znaczy widział cały świat, który w ostatecznej ostateczności sprowadza sie do tego jedynego podziału.
Wie, co to jest pragnienie i co to jest nasycenie. (...)
Być może ten stary zna odpowiedź na wielkie pytanie Szekspira.
Widział on pustynię i widział oazę, to znaczy widział cały świat, który w ostatecznej ostateczności sprowadza sie do tego jedynego podziału.
środa, 4 maja 2011
bieganie z przygodami
Dwusetka pękła. W ciekawych okolicznościach, nie powiem.
Biegałem sobie z Radkiem - spokojne, wolniuteńkie wybieganie. Drobimy, człapiemy, zawracamy na jednym końcu trasy, na drugim, dzielnie bieżymy. Zasuwamy - a na chodniku na wznak leży facet. Podbiegamy, jakiś facet - jak się później okazało, strażak - staje autem w pobliżu, tez się sytuacją interesuje. Koleś pijany jak student w korowodzie, nieprzytomny, na nic nie reaguje. No to dzwonienie po służbach (jedna przekierowuje do drugiej, druga do trzeciej), oczekiwanie na stosowną interwencję. W końcu przyjeżdża straż miejska, która - po jakiejś pół godzinie wzywa jednak ambulans. Ciekawe, czy mieli kontakt do tego samego dyspozytora, który Radka zapytał o to, w czym mogą pomóc, czy jeszcze mają może wódki przywieźć?
Nawiasem, cała sytuacja trochę mi przypomniała rozmowę moją z Młodym sprzed jakiegoś czasu. Na ścieżce, którą biegam, jest taki fragment, przy którym krzaki rosną w tak niefortunny sposób, że ich cień pada na całą szerokość chodnika na pewnym odcinku. W związku z moją kurzą ślepotą, zawsze biegnę tam na pamięć (mając nadzieję, że od poprzedniego biegania żadna płyta się nie obluzowała), ale parę razy zdarzyło mi się powiedzieć, że jakby kto tam leżał, to bym przebiegł po nim i nawet nie widział. Młody mi odrzekł: no, ja wczoraj prawie przebiegłem. O czasy, o obyczaje!
Tak czy owak, summa summarum, alkapone dolczewita, statsy z dzisiaj to: 12 km, 1:07:23, 10.69 km/h, tętno średnie 156 BPM, tętno maksymalne - 181 BPM. No i powoli rosnący kilometraż - w sumie 208,2.
Jutro, zdaje się, dopiero rozstrzygnę dylemat, czy jeszcze pobiegać w tygodniu, czy dać sobie siana do weekendu. Porządnie mi dały w kość te trzy dni pod rząd, ale jakby tak jeszcze jutro coś pofrunąć? Kusi!
Biegałem sobie z Radkiem - spokojne, wolniuteńkie wybieganie. Drobimy, człapiemy, zawracamy na jednym końcu trasy, na drugim, dzielnie bieżymy. Zasuwamy - a na chodniku na wznak leży facet. Podbiegamy, jakiś facet - jak się później okazało, strażak - staje autem w pobliżu, tez się sytuacją interesuje. Koleś pijany jak student w korowodzie, nieprzytomny, na nic nie reaguje. No to dzwonienie po służbach (jedna przekierowuje do drugiej, druga do trzeciej), oczekiwanie na stosowną interwencję. W końcu przyjeżdża straż miejska, która - po jakiejś pół godzinie wzywa jednak ambulans. Ciekawe, czy mieli kontakt do tego samego dyspozytora, który Radka zapytał o to, w czym mogą pomóc, czy jeszcze mają może wódki przywieźć?
Nawiasem, cała sytuacja trochę mi przypomniała rozmowę moją z Młodym sprzed jakiegoś czasu. Na ścieżce, którą biegam, jest taki fragment, przy którym krzaki rosną w tak niefortunny sposób, że ich cień pada na całą szerokość chodnika na pewnym odcinku. W związku z moją kurzą ślepotą, zawsze biegnę tam na pamięć (mając nadzieję, że od poprzedniego biegania żadna płyta się nie obluzowała), ale parę razy zdarzyło mi się powiedzieć, że jakby kto tam leżał, to bym przebiegł po nim i nawet nie widział. Młody mi odrzekł: no, ja wczoraj prawie przebiegłem. O czasy, o obyczaje!
Tak czy owak, summa summarum, alkapone dolczewita, statsy z dzisiaj to: 12 km, 1:07:23, 10.69 km/h, tętno średnie 156 BPM, tętno maksymalne - 181 BPM. No i powoli rosnący kilometraż - w sumie 208,2.
Jutro, zdaje się, dopiero rozstrzygnę dylemat, czy jeszcze pobiegać w tygodniu, czy dać sobie siana do weekendu. Porządnie mi dały w kość te trzy dni pod rząd, ale jakby tak jeszcze jutro coś pofrunąć? Kusi!
wtorek, 3 maja 2011
aminodżius!
No, jest dobrze. We własnych oczach po raz pierwszy zbliżyłem się do statusu profesjonalnego amatora. Takiego, co biega obwieszony świecidełkami jak choinka na Boże Narodzenie, startuje raz na jakiś czas nie osiągając absolutnie nic i z jednej strony biega dla własnej przyjemności, ale z drugiej usiłuje pracować nad wynikami.
Jednakże! Dopiero się do niego zbliżyłem. Do osiągnięcia pełni szczęścia, brakuje mi oczojebnych butów, które świetnie amortyzują oraz wzornictwem odstraszać będą okoliczną faunę (a jak dobrze pójdzie, to i florę) oraz dzienniczka biegowego. Pierwsze w drodze, drugie właśnie zaczynam tworzyć :)
W niedzielę byliśmy z Radkiem pierwszy raz pobiegać na Błoniach w ramach krakowskich ścieżek biegowych.
Nie powiem, trochę sensacji wzbudziliśmy w autobusie - ja swoim trójpaskowym uniformem, Radek gołymi łydkami. Po dotarciu na miejsce okazało się, że jeszcze nikogo nie ma; faktycznie - pogoda średnia, w dodatku weekend majowy, beatyfikacja itd. Niemniej, punktualnie o 10 przyszła dwójka trenerów, po chwili dołączyły trzy kolejne osoby (w tym Andrzej Lachowski, który w tegorocznym Cracovia Maraton zajął 13 lokatę z czasem 2:25:58. Wow.)
Jedno okrążenie, krótkie rozciąganko, drugie okrążenie i do domu. Chociaż deszcz lał straszliwie, przyjemnie się biegło - spokojnym tempem. Zwłaszcza drugie okrążenie - ciepło w nogi po rozgrzewce, z ostrzejszym finiszem, po którym przyzwoitego ładnego pulsu 180 BPM sięgnąłem.
Pojęcia nie mam w jakim czasie pobiegliśmy te 7,2 km, ale raczej wolniej, niż szybciej. Ot, takie rekreacyjne bieganko. Niemniej, w sumie z poprzednimi wybieganiami, dobiłem to 189 km przeczłapanych w tym roku.
Następne bieganko dzień później - w poniedziałek, tym razem z Wojtkiem. Zaplanowałem sobie interwały na odcinku 200 m. Tak postanowiłem - tak zrobiłem. Pierw dwa kilometry rozgrzewki, potem 8 x 200 m interwałów przedzielonych truchtem (również 200 m; no, to 200 to tak pi razy drzwi, tam chyba ciut więcej jest), a na koniec dwa kilometry do domu. Przedstawiało się to mniej więcej tak:
1) Rozgrzewka: 2000 m, 10:09, 11,82 km/h, tętno średnie 155, tętno maksymalne 173
2) Interwały:
- 200 m, 00:52, 13.58 km/h, tętno średnie 144, tętno maksymalne 167
- 200 m, 00:54, 13.33 km/h, tętno średnie 149, tętno maksymalne 171
- 200 m, 00:57, 12.63 km/h, tętno średnie 144, tętno maksymalne 168
- 200 m, 00:54.1, 13.31 km/h, tętno średnie 147, tętno maksymalne 170
- 200 m, 00:56.79, 12.68 km/h, tętno średnie 148, tętno maksymalne 173
- 200 m, 00:57.15, 12.6 km/h, tętno średnie 147, tętno maksymalne 192
- 200 m, 00:53.48, 13.46 km/h, tętno średnie 141, tętno maksymalne 168
- 200 m, 00:53.62, 13.43 km/h, tętno średnie 158, tętno maksymalne 170
3) Bieg do domu: 2000 m, 11:03, 10.86 km/h tętno średnie 159, tętno maksymalne 178
Nieprawdopodobnie męczące te interwały. Żenujące wyniki świadczą o tym całkiem nieźle.Od drugiego bolała mnie łydka, od piątego myślałem, że zejdę. Niemniej, fajna rzecz raz na jakiś czas - ostatnie dwa udało mi się pobiec szybciej, bo końcówkę pobiegłem głową mimo nóg, a nie - jak wcześniej - nogami bez głowy. Świetne uczucie! No i przyznaję, wróciłem wyrżnięty jak las pod działkę budowlaną. Dawno taki zmęczony po bieganiu nie byłem.
Ale i szczęśliwy :) Zwłaszcza, że powoli dobijam do dwusetki (196,2). Może wieczorem?
PS. Czekam na rozpoczęcie biegania w ramach ścieżek biegowych nad bulwarami!
PS2. Dzisiaj, tj. ósmego maja, poszliśmy z Wojtkiem z hulajnogą, czyli tą maszynką do mierzenia odległości tam, gdzie biegaliśmy, biegamy i biegać będziemy, interwały. Okazało się, że biegaliśmy nie 200, lecz 235 metrów. Wiadomo, poznaczyliśmy, gdzie jest początek a gdzie koniec dwusetki, ale najważniejsza konsekwencja jest taka, że średnie prędkości poszczególnych interwałów przedstawiają się troszkę inaczej:
1) 15.96 km/h zamiast 13.58 km/h, czyli tempo 3:45
2) 15.67 km/h zamiast 13.33 km/h, czyli tempo 3:49
3) 14.84 km/h zamiast 12.63 km/h, czyli tempo 4:02
4) 15.64 km/h zamiast 13.31 km/h, czyli tempo 3:50
5) 14.9 km/h zamiast 12.68 km/h, czyli tempo 4:01
6) 14.8 km/h zamiast 12.6 km/h, czyli tempo 4:03
7) 15.82 km/h zamiast 13.46 km/h, czyli tempo 3:48
8) 15.78 km/h zamiast 13.43 km/h, czyli tempo 3:48
Czyli średnia prędkość 15.42 km/h i średnie tempo 3:53. Spora różnica, aż się nie spodziewałem, że po przeliczeniu tak to wyjdzie. Uff, spora ulga, bo poprzednie czasy były beznadziejne! :)
Jednakże! Dopiero się do niego zbliżyłem. Do osiągnięcia pełni szczęścia, brakuje mi oczojebnych butów, które świetnie amortyzują oraz wzornictwem odstraszać będą okoliczną faunę (a jak dobrze pójdzie, to i florę) oraz dzienniczka biegowego. Pierwsze w drodze, drugie właśnie zaczynam tworzyć :)
W niedzielę byliśmy z Radkiem pierwszy raz pobiegać na Błoniach w ramach krakowskich ścieżek biegowych.
Nie powiem, trochę sensacji wzbudziliśmy w autobusie - ja swoim trójpaskowym uniformem, Radek gołymi łydkami. Po dotarciu na miejsce okazało się, że jeszcze nikogo nie ma; faktycznie - pogoda średnia, w dodatku weekend majowy, beatyfikacja itd. Niemniej, punktualnie o 10 przyszła dwójka trenerów, po chwili dołączyły trzy kolejne osoby (w tym Andrzej Lachowski, który w tegorocznym Cracovia Maraton zajął 13 lokatę z czasem 2:25:58. Wow.)
Jedno okrążenie, krótkie rozciąganko, drugie okrążenie i do domu. Chociaż deszcz lał straszliwie, przyjemnie się biegło - spokojnym tempem. Zwłaszcza drugie okrążenie - ciepło w nogi po rozgrzewce, z ostrzejszym finiszem, po którym przyzwoitego ładnego pulsu 180 BPM sięgnąłem.
Pojęcia nie mam w jakim czasie pobiegliśmy te 7,2 km, ale raczej wolniej, niż szybciej. Ot, takie rekreacyjne bieganko. Niemniej, w sumie z poprzednimi wybieganiami, dobiłem to 189 km przeczłapanych w tym roku.
Następne bieganko dzień później - w poniedziałek, tym razem z Wojtkiem. Zaplanowałem sobie interwały na odcinku 200 m. Tak postanowiłem - tak zrobiłem. Pierw dwa kilometry rozgrzewki, potem 8 x 200 m interwałów przedzielonych truchtem (również 200 m; no, to 200 to tak pi razy drzwi, tam chyba ciut więcej jest), a na koniec dwa kilometry do domu. Przedstawiało się to mniej więcej tak:
1) Rozgrzewka: 2000 m, 10:09, 11,82 km/h, tętno średnie 155, tętno maksymalne 173
2) Interwały:
- 200 m, 00:52, 13.58 km/h, tętno średnie 144, tętno maksymalne 167
- 200 m, 00:54, 13.33 km/h, tętno średnie 149, tętno maksymalne 171
- 200 m, 00:57, 12.63 km/h, tętno średnie 144, tętno maksymalne 168
- 200 m, 00:54.1, 13.31 km/h, tętno średnie 147, tętno maksymalne 170
- 200 m, 00:56.79, 12.68 km/h, tętno średnie 148, tętno maksymalne 173
- 200 m, 00:57.15, 12.6 km/h, tętno średnie 147, tętno maksymalne 192
- 200 m, 00:53.48, 13.46 km/h, tętno średnie 141, tętno maksymalne 168
- 200 m, 00:53.62, 13.43 km/h, tętno średnie 158, tętno maksymalne 170
3) Bieg do domu: 2000 m, 11:03, 10.86 km/h tętno średnie 159, tętno maksymalne 178
Nieprawdopodobnie męczące te interwały. Żenujące wyniki świadczą o tym całkiem nieźle.Od drugiego bolała mnie łydka, od piątego myślałem, że zejdę. Niemniej, fajna rzecz raz na jakiś czas - ostatnie dwa udało mi się pobiec szybciej, bo końcówkę pobiegłem głową mimo nóg, a nie - jak wcześniej - nogami bez głowy. Świetne uczucie! No i przyznaję, wróciłem wyrżnięty jak las pod działkę budowlaną. Dawno taki zmęczony po bieganiu nie byłem.
Ale i szczęśliwy :) Zwłaszcza, że powoli dobijam do dwusetki (196,2). Może wieczorem?
PS. Czekam na rozpoczęcie biegania w ramach ścieżek biegowych nad bulwarami!
PS2. Dzisiaj, tj. ósmego maja, poszliśmy z Wojtkiem z hulajnogą, czyli tą maszynką do mierzenia odległości tam, gdzie biegaliśmy, biegamy i biegać będziemy, interwały. Okazało się, że biegaliśmy nie 200, lecz 235 metrów. Wiadomo, poznaczyliśmy, gdzie jest początek a gdzie koniec dwusetki, ale najważniejsza konsekwencja jest taka, że średnie prędkości poszczególnych interwałów przedstawiają się troszkę inaczej:
1) 15.96 km/h zamiast 13.58 km/h, czyli tempo 3:45
2) 15.67 km/h zamiast 13.33 km/h, czyli tempo 3:49
3) 14.84 km/h zamiast 12.63 km/h, czyli tempo 4:02
4) 15.64 km/h zamiast 13.31 km/h, czyli tempo 3:50
5) 14.9 km/h zamiast 12.68 km/h, czyli tempo 4:01
6) 14.8 km/h zamiast 12.6 km/h, czyli tempo 4:03
7) 15.82 km/h zamiast 13.46 km/h, czyli tempo 3:48
8) 15.78 km/h zamiast 13.43 km/h, czyli tempo 3:48
Czyli średnia prędkość 15.42 km/h i średnie tempo 3:53. Spora różnica, aż się nie spodziewałem, że po przeliczeniu tak to wyjdzie. Uff, spora ulga, bo poprzednie czasy były beznadziejne! :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)